Wojna. Po mieście krążą czołgi, przyjmujące kształt pomarańczowych śmieciarek do wywożenia recyklu. Wielkie jak smoki wypalają jeziora paliwa, by dowieźć zużyty papier i szkło – surowce niespecjalnie rzadkie – do konsumujących masę deficytowej energii i zanikającej wody fabryk.
Wojna. Szefowie sztabu, czyli pochodzący z setek krajów i kraików ukochani przywódcy, ministrowie, urzędnicy, sekretarze oraz kochanki tych wszystkich geniuszów spotykają się na obfitujących głównie w pustosłowie dorocznych naradach. Koniecznie w dostępnych jedynie drogą powietrzną, możliwie odległych egzotycznych lokalizacjach, by przynajmniej widok z okna usprawiedliwiał gigantyczne marnotrawstwo.
Najzabawniejsze jest zaś to, że zarówno idea recyklu jak i klimatyczne szczytowanie mają głęboko ukryty sens – koją nasze sumienia. Rzeczywiście, wszystko co możemy dziś dla środowiska zrobić, to uspokoić się. Spanikowani produkujemy bowiem więcej dwutlenku węgla, nieuchronny kataklizm jedynie przyspieszając...
Rozwiązanie skuteczne pozostaje tymczasem poza naszym zasięgiem, ponieważ nie potrafimy zaakceptować okrutnej prawdy: z punktu widzenia udręczonej planety każde nowo narodzone dziecko to tylko kolejny producent cieplarnianych gazów zadeptujący własny ekosystem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz