Emisariusze rządu na wygnaniu pukają do waszyngtońskich drzwi. Odwiedzili już pewnego oszalałego kongresmena oraz zieloną salkę parafialną.
Ich wizyta, pilnie śledzona i nagłaśniana przez telewizor, nabiera coraz większego znaczenia. Tymczasem miejsce duetu egzotycznego to nie program informacyjny, lecz kanał drugi-biesiadny. Gdzieś między jednym a drugim kabareciarzem przezabawnie kaleczącym polszczyznę i poczucie dobrego smaku.
Gusta oraz poglądy można i trzeba kształtować, nieulegając przy tym pokusie łatwizny ani szantażowi rzekomego pluralizmu. Schlebianie najniższym instynktom to gwarancja jedynie dalszego i ostatecznego spsienia obyczajów.
Zdjąć ich z wizji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz