Kiedy było ich niewielu, grzecznie przysiadali przy stolikach, trwożnie rozglądając się po sali, która wydawała się tak przepastna.
Przybywało ich stopniowo. Niektórzy zajmowali barowe stołki, inni rozsiadali się w fotelach, ale większość zawsze kłębiła się przy podłodze, wyjadając ze szpar każdy okruch.
Wszyscy żarłoczni, pchani naprzód niepohamowaną łapczywością, gotowi pobić kelnera, zgwałcić kucharkę i pożreć stoły całe wraz z obrusami. Oraz sąsiada.
Dziś tłuściochy, jeden obok drugiego, stoją upakowani jak sardynki, wciąż jednak dopominając się gromkim głosem: więcej, więcej! Nic dziwnego, że podłoga trzeszczy, a ściany starej stołówki pękają w szwach.
Być może już czas podziękować niektórym klientom i zacząć ich grupowo wypraszać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz