Krzykliwe parady to już przeżytek. Niebezpieczny przeżytek. By dalej poprawiać poprawność, potrzeba nowego wehikułu.
Skupić się przy tym należy nie na dawno już przekonanych jasnogrodzianach, tylko na ariergardzie postępu, ludzie ciemnym i zabobonnym. Jak zaś wiadomo lud ów czerpie prawdę objawioną z jednego tylko źródła – ulubionego serialu.
Gdyby tak w „M jak miłość” umiejętnie przeprowadzić wątek homoseksualny (dajmy na to: córka proboszcza, wielce sympatyczna i muskularna lesbijka, grana przez Małgosię Kożuchowską lub nawet Joasię Brodzik, ratuje powstańczy cmentarz przed ruskimi szabrownikami), za dziesięć lat wszyscy Polacy będą żyć w jednopłciowych związkach partnerskich.
A za lat pięćdziesiąt, gdy M ustąpi miejsca „R jak rutyna”, a potem „L jak litość”, kiedy ekran zaludniać będą już same ekologiczne feministki, zwolenniczki wrażliwej społecznie gospodarki rynkowej i europejskiej integracji, gorliwe czytelniczki wiadomej gazety oraz dzieł zebranych Adama M., wtedy w serialu pojawi się ostatni, jeszcze niezrehabilitowany czarny charakter – wnuk córki proboszcza oraz próbówki, studiujący pod kołdrą wywrotowe posty w podziemnym Mieście Gówna.
Posty domagające się wprowadzenia parytetu. Parytetu w jednopłciowych związkach partnerskich oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz