Historia jakich wiele. Aktoreczka oddaje się staremu wpływowemu mężczyźnie, żeby zaistnieć.
W tym przypadku układ działa zresztą w obie strony – reżyser-grafoman również liczy na promocję. Może, jeśli skandal będzie wystarczająco głośny, ktoś sypnie groszem na kolejnego pretensjonalnego gniota? W końcu dlatego zjechał do kraju, po tym jak zagranica najwyraźniej uodporniła się na jego mocno przywiędły chłopięcy wdzięk.
Happy endu jednak brak – oboje ponoszą porażkę. On żadnych drzwi przed nią nie otwiera, bo dawno zgubił klucz. Ona zaś daje mu wstęp jedynie do magla.
W tym miejscu opowieść – podobnie jak cała merkantylna operacja pt. miłość – powinna znaleźć dyskretne zakończenie. Tymczasem sflaczały demiurg nie chce odpuścić. Postanawia bardzo brzydko o byłej narzeczonej napisać. Przecież każdy ma prawo źle pisać o byłej narzeczonej! Choćby i w wychodku, na ścianie: „W.R. to taka i owaka!”
Niestety, wypisy rzekomego artysty ukazują się drukiem. Nie każdy wydawca powinien się na taki materiał rzucać, nie wszystkie gazety powinny go z pełną powagą recenzować, ale jest już za późno – sprawa staje się głośna, wkracza sąd i cenzura prewencyjna...
Sąd tu niepotrzebny. Smętny pan ukarał się sam: trudno mu będzie o kogoś, kto za parę lat go podetrze czy choćby poda nocnik.
Co do cenzury: sztuka oczywiście cenzurze podlegać nie może. Artystom wolno wszystko. Nie tylko w sztuce zresztą. Jak ktoś nakręci „Chinatown”, może sobie uwodzić trzynastki, albo nawet trzylatki, wedle preferencji.
Jeśli jednak nakręci „Szamankę”, powinien raczej siedzieć cicho i unikać stroszenia artystycznych piórek. Zabierając głos uprawia bowiem nie sztukę, a reklamę. Zaś autopromocja jakiegoś obleśnego dziada nie ma prawa krzywdzić postronnych osób.
Na koniec krótki apel: cenzura winna być nie prewencyjna a merytoryczna. Panowie wydawcy, kupa winna zostać w nocniku! Po co ją stamtąd wyciągać i nazywać literaturą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz