Weźmy chłopca, małego, brzydkiego i bardzo niesympatycznego, z którym chce – a właściwie musi – bawić się tylko brat bliźniak.
Chłopiec powoli dorasta do swego metr sześćdziesiąt i z przerażeniem stwierdza, że od dziewczynek woli innych chłopców. Marzenia o sodomii w jego ultrakatolickim sercu wywołują poczucie wstydu oraz winy nie do udźwignięcia.
Nieustannie kryjąc swą straszliwą tajemnicę przed całym światem, chłopiec szybko staje się zgorzkniałym podejrzliwym mężczyzną. W jego małych świńskich oczkach każdy ma coś na sumieniu, każdy skrywa jakąś ohydną prawdę o sobie.
Wkrótce do kompleksów, wstydu, winy, frustracji i paranoi dołącza kolejna cecha – zawiść. Wobec kolegów na uczelni, którzy mają talent; wobec towarzyszy z opozycji, których władza się naprawdę boi; wobec brata, który zakłada rodzinę.
Mijają lata. Dawny chłopiec jest teraz najbardziej antypatycznym dziadem w kraju, ale jak na złość nie znika z życia publicznego. Jest jak masochistyczna wańka-wstańka, która po każdym upadku – zawsze spowodowanym własną małością – podnosi się, by znów popełnić te same błędy.
Nagle rutynę przerywa cały ciąg dramatów: nasz bohater traci mamę i brata. Zostaje sam, jeśli nie liczyć bratanicy, która szczerze nienawidzi go za zniszczenie życia jej rodzicom. By zapełnić pustkę wokół, chłopiec postanawia zostać prezydentem.
Wybory przegrywa o włos. Wszystkie porażki całego życia ogniskują się w tej jednej chwili – chwili ogłoszenia wyników. Nic dziwnego więc, że już dawniej kruche zdrowie psychiczne strzela teraz jak sucha gałązka. Smutne, zranione oczy chłopca zdają się krzyczeć: żegnaj rozumie, witajcie demony!
Niepojęte pozostaje tylko to, że za owym wyraźnie obłąkanym pasterzem kroczy aż dziewięć milionów owieczek i baranów. Czyżby te drugie aż tak bardzo w naszym społeczeństwie przeważały?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz